Dziś od rana wsiadłem na rower w celu dokręcenia do 800 km w tym roku. Wybrałem opcję typowo terenową co bardzo lubię. Przy okazji zrobiłem kilka zdjęć, które w tym roku pojawiają się regularnie na moim blogu ;). Jechało mi się dziś bardzo swobodnie, lekko i co najważniejsze - endorfiny wywołały doskonałe samopoczucie ;)
Był fajny opis ale Bikestats mnie dziś zawiodło! Tylko dane wycieczki pojawiły się po opublikowaniu :/ Resztę szlag trafił, zdjęcia mi się udało wrzucić ale opisu nie będę trzeci raz pisał! DZIĘKUJĘ BARDZO!
Krótko: przejażdżka fajna, dużo wrażeń i super super pogoda ;)
Wycieczka na Osową Górę "zaświeciła" mi w głowie we wtorek. Od razu dałem cynka na forum żeby podzielić się spostrzeżeniami z BS Braćmi i pomysł się spodobał. Tak więc w składzie: Pan Jurek, Micor i Grigor ruszyliśmy na podbój Warty i Mosiny ;) W drodze na Maltę czekał na nas Jakub, który dołączył do towarzystwa. Jezioro Maltańskie prezentuje się nie źle jak na środek miasta, dziś nawet zbyt wielu ludzi nie było, a jeśli już to więcej biegaczy niż rowerzystów. I na stoku o dziwo śnieg i oczywiście narciarze. Dalej przez miasto co było nieuniknione żeby wbić się na Nadwarciański Szlak Rowerowy. Po kilkunastu minutach byliśmy już na wałach. Cały ten słoneczny tydzień sprawił, że błoto w większości ustąpiło suchej nawierzchni i jazda była naprawdę przyjemna. Od Lubonia szlak zmienia się w prawdziwy "plac zabaw". Wąskie ścieżki, drzewa, korzenie, górki, dołki, mostki i czego dusza zapragnie żeby z uśmiechem na japie zapierdalać do przodu jeden za drugim. Ach te emocje! :D Chwila moment i byliśmy już w Puszczykowie skąd na Osową Górę już tylko żabi skok. Na samej wieży byłem drugi raz, dziś warunki sprawiły, że niezła panorama była widoczna z góry, więc była to wielka nagroda za trud włożony w to żeby tam dotrzeć ;) Powrót do domu zaplanowaliśmy asfaltem zaliczając m.in. Rogalin. Asfalt nie przeszkadzał, a kilometry ubywały pod kołami bardzo szybko. Po dotarciu do Kostrzyna Wielkopolskiego i krótkiej przerwie żegnamy kompanów z Gniezna i śmigamy z Grigorem całkowicie w kierunku domu. Dzisiejsza sobota zaliczona do bardzo udanych! Super pogoda, słońce i błękitne niebo sprawiły, że mogłem więcej ;) Dzięki panowie za świetny wypad!
Dziś z Sylwią i Grigorem objechaliśmy gminy Swarzędz i Kostrzyn. Wspólne kaemy jechało się w miłej atmosferze, słoneczko świeciło i mimo chwilę padającego deszczu wyszła fajna jazda ;) Nogi dostały lekkiego impulsu przed jutrzejszym tripem ;)
Będąc w pracy dzwoniłem do żony żeby ją podpytać czy po południu wybierzemy się dziś razem na rower ;) Padło na Jezioro Swarzędzkie, a że byliśmy w mieście przy okazji podjechaliśmy do rowerowego po olej do łańcucha. Tempo spokojne, najważniejsze żeby dużo jeździć, bo na czerwiec planujemy rowerowy urlop ;) Mogłaby już zima nie przychodzić do nas ...
Ładny dzień więc nic tylko wsiadać na rower. Pętla asfaltowa, bo inaczej nie ma sensu. Mocniej pod górki żeby wzmocnić i przyzwyczaić nogi do podjazdów. Nuda i "dziurawy ser" pod kołami ale najważniejsze, że korba się nie zastała ;)
Nie chcieliśmy siedzieć tylko przed TV patrząc na Olimpiadę więc ruszyliśmy z Sylwią na małą pętlę. Miało być trochę terenu ale niestety temperatura w plusie i ... dupa, został tylko asfalt. Miało być Swarzędz, Kobylnica, Tuczno, Pobiedziska, Sarbinowo niestety w Karłowicach zaczęło kropić ;/ Także tego w prawo na Kowalskie i niestety kółeczko mniejsze niż planowaliśmy. Od połowy trasy deszcz dawał nam w kość i mogę powiedzieć, że już dawno nie byłem tak mokry ;) Kiedy żona mówi ci, że nieźle ją przewiozłeś to znaczy, że mimo iż krótko i deszczowo - musiało być zajebiście ;)
Ruszyłem od samego rana z racji zmarzniętych polnych dróg i leśnych duktów. Idealna opcja na jazdę w terenie, zero kompletnie zero błota i pełna satysfakcja. Oczywiście druga strona medalu to wrócić do domu zanim słońce sprawi, że polne drogi zamienią się w prawdziwy off road. Obrałem sobie za cel - single nad Jeziorem Stęszewskim i Jeziorem Kowalskim. Ścieżka przy Jeziorze Stęszewskim siedziała mi w głowie tak długo, że nawet sobie tego nie wyobrażacie ;) W pierwszym etapie jest dość stroma, miejscami trzeba się bardzo mocno przytulić kierownicy, bo rosnące zewsząd krzaki uniemożliwiają jazdę. Z czasem ścieżka robi się coraz bardziej przyjemna. Druga część tego szlaku to istna zabawa i szkolenie techniki. Ubawiłem się co nie miara i bardzo zadowolony ruszyłem w kierunku drugiego celu. Singiel Grigora, bo taką nazwę również można przyjąć ;) to zebrane najlepsze odcinki wszystkich okolicznych singli jeziorowych połączone w jeden. Mistrzostwo świata i w dodatku na wyciągnięcie ręki ;) Dzisiaj musicie mi wybaczyć brak zdjęć ale chciałem mieć plecy wolne od ciężaru dlatego nie brałem plecaka ;) PozdRower ;p
Dziś z żoną postanowiliśmy wybrać się na rowery. Nasze wspólne wypady są również bardzo fajne i lubię je tak samo jak Sylwia ;* Nie bardzo mieliśmy plan więc zaproponowałem Pałac w Czerniejewie z postojem na kawę, a później Giecz (ośrodek początków państwa polskiego) ponieważ nigdy tam nie byłem. Tak zrobiliśmy i przy pięknej pogodzie udało nam się przenieść w "stare czasy" za pośrednictwem znikających PGR, pałaców, kościołów.
Wał Wydartowski pierwszy raz odwiedziłem w zeszłym roku. Chciałem tam wrócić z jednego powodu - "zakochałem się" w tym pagórkowatym, bajecznym wręcz krajobrazie. Ma on początek kilka kilometrów za Gnieznem i nagradza wytrwałych wieżą widokową na najwyższym wzniesieniu w Dusznie ;) Dziś ruszyłem o 6 rano aby spotkać się z pierwszym kompanem - Grigorem. Wspólnie udaliśmy się do Gniezna gdzie czekać miała reszta ekipy w składzie Micor i Pan Jurek. W pewnym momencie dołącza do nas Mateusz i w taki oto sposób nasza grupa ostatecznie się uformowała. Ze względu na porę roku leśne tereny nie były brane pod uwagę - niestety nie udało się uniknąć mega mega błota ;) Do celu jechało się bardzo dobrze, bo z wiatrem. Zjazd z wału to prawdziwe MTB w błocie, śniegu, wodzie, lodzie itd itp. Mimo narzekania świetna zabawa ;) Ze względu na ograniczony czas udaję się z chłopakami w kierunku Gniezna, a później domu. Grigor postanawia zobaczyć na liczniku 200 i obiera nieco inną drogę. Kawałek dalej Mati również odbija do domu i zostajemy w trzech. Powrót okazuje się dla mnie bardzo ciężki. Zanim pojawiła się na liczniku setka było ok ale wiatr postanowił uprzykrzyć mi życie. Pan Jurek i Micor odprowadzają mnie do Wierzyc, wspólna kawa chyba dodała nieco energii ;) Przeżyłem dziś dużo fajnych, miłych wrażeń. Podziwiałem piękno przyrody, zwierzęta, stare budynki. To lubię najbardziej! Dzień zaliczam do bardzo udanych, pogoda i rower otrzymują złoty medal ;D