Dziś wybrałem się do Puszczy Zielonki, co tu dużo pisać: ubrudzić się i zmęczyć. W lesie ciężkie warunki, mega błoto i lód. Wyszedł fajny dystans, który bardzo mnie zadowala. Rower brudny że hej. Odkręciłem rogi z kierownicy i od razu zrobiła się szersza kiera. Póki co tak pojeżdżę.
Chciałem żeby mi tyłek zmarzł i udało się. Lawirant brudny, Srebrna łuna w użyciu. Ale terenu nie odpuszczę, zrozumiano? ;-) I tak pyk myk polne ośnieżone, zlodowaciałe drogi zmieniły się w leśne białe jak śnieg. Latarka na kasku full epy, siódme poty z siebie wyciskała ale dała radę skubana. Dobry zakup. I tak siedzę na kanapie jak kilka godzin temu na szachownicy i przyznać muszę, że miły był to wieczór. W zasadzie nie muszę, bo musze to są gówna. Wiem, że miły był to wieczór, bo go sam dosłownie jak nagranie na VHS w autopsję zamieniłem.
Pojechałem do sklepu rowerowego by zakupić smar do łańcucha. Wyjechałem w czasie zachodu słońca i dzięki temu miałem okazję przetestować także latarkę czołową. Taki bajer, powinna się sprawdzić ale dziś nie chciała się trzymać kasku. Opaska gumowa spadła mi na szyję z tyłu i kask zaczął mnie uciskać. Chujnia. Ale coś tam poświeciła, sarny widziałem okazale, trzeba to dopracować. Jeździłem też po ścieżce przy Jeziorze Swarzędzkim i muszę przyznać, że teraz to jest ścieżka! Dobrze było :-)
Dzisiaj udaliśmy się z Sylwią na objazd Puszczy Zielonki. Rowery na dach auta i pojechaliśmy na obrzeża lasu skąd ruszyliśmy w leśne dukty. Przed wiatrem nie do końca udało nam się uciec, bo o dziwo wiało nawet w środku lasu. Specjalnie mokro nie było, poza jednym odcinkiem gdzie od 2 lat trwa wycinka drzew i było mega bagno. Fajna niedziela i oby jak najwięcej takich. Pozdrawiamy, S&P Z.
Dziś skończyłem pracę wcześniej i od razu nastawiłem się na jazdę rowerem. Ruszyłem do Gniezna droga techniczną S5. Jechało się super biorąc pod uwagę kierunek wiatru ;) Do centrum nie wjeżdżałem, odbiłem na Kiszkowo. W tym momencie zaczęła się walka z wiatrem i własnymi słabościami. Mocno przeszkadzają mieszane uczucia muszę przyznać, choć nastawienie miałem cały czas dobre. Na wysokości Imiołek odbiłem jeszcze do Zakrzewa i przez Łagiewniki i Rybno Wielkie dotarłem do Kiszkowa. Kilka kilometrów przed Kiszkowem uświadomiłem sobie, że nie dam rady pod ten wiatr dojechać do domu. Moje nogi mocno dawały się we znaki. Tzn na chama dał bym radę ale trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć pas. Pojechałem do rodziców i poprosiłem aby odwieźli mnie do domu autem. Nie chciałem ryzykować kontuzji, a biorąc pod uwagę przejechane kaemy i tak jestem zadowolony ;) Zdjęć brak. Pozdrower!
Wyjechałem z domu z zapałem i chęcią pokręcenia korbą. Niestety jedyną możliwością było jechanie asfaltem. Ble, jak ja mam asfaltem jechać to chory jestem. Kocham leśne dukty, polne drogi, zieleń, świeże powietrze! Ale cóż, nogi muszą być w ruchu. I w taki oto sposób wyjechałem do Swarzędza żeby obrać drogę powrotną z wiatrem. Nie był to najlepszy pomysł, ponieważ wszędzie czułem zapach spalanego przez auta paliwa, dymu z kominów polaczków którzy paląc plastikiem myślą, że "ruchają" Państwo w dupę i do tego oszczędzają. Z takim zapałem wyjechałem, a wróciłem szybciej niż mogłem się spodziewać. Nie nawidzę takiej zimy, odwołuję ją już teraz!