Dziś zaliczyłem pierwszą w tym roku przejażdżkę z Heleną. Nie martwiłem się o poziom zadowolenia pasażerki. Córka moja jest w stanie jeździć już więcej bez marudzenia i wypadało to sprawdzić. Nie myliłem się i bez problemu dojechaliśmy do Swarzędza i z powrotem. Po południu next wypad na plac zabaw do wsi obok. Także bez najmniejszych problemów. Liczę, że Helena w tym roku da radę większe dystanse robić. Sprawdzę to ;)
Auto zaprowadzone powrót do domu rowerem. Dziś odbiór samochodu więc mogłem po niego pojechać. Wiatr z północnego - wschodu, akurat jechałem na wschód. Ku i chu i nawet Legie Warszawę cisnąłem, toć ze wschodu przecie. 26,5 nabite ;-)
Niedziela była zaplanowana na rower od początku tygodnia. Niestety nie udało się dorzucić żadnych kilometrów w tygodniu. Poświęciłem czas na uczenie Heleny jazdy (czytaj odpychania) na nowym rowerku. Moja córka stała się posiadaczką dziecięcego MTB i dzielnie stawia pierwsze kroki za kierownicą. Wróćmy do mamy i taty. Ruszyliśmy z zamiarem asfaltowej pętli, która z ograniczeń czasowych oraz dochodzenia do formy przez Sylwię wyniosła 45 kilometrów. Resztę przejechałem sam. Trochę terenu udało się zaliczyć jednak z racji tempa w obu przypadkach nie miałem czasu wyciągać aparatu. Dlatego niedziela bez zdjęć. Pozdrawiam
Fajna jazda MTB w duecie z Grigorem. Ścieżki nie za suche, nie za mokre. Wiele szybkich fragmentów, które czasami dawały popalić. Dojazd do lasu ciężki ale za to powrót z prędkością max. 52,15 km/h po płaskim. Nie pamiętam kiedy albo czy w ogóle kiedykolwiek wracałem mając wiatr w plecy! Fajnie się jeździło, tym bardziej, że dawno się nie widzieliśmy na rowerach z kompanem Grigorem. Dzięki Brachu!
Wybrałem się dziś do FogtBikes. Nadszedł czas na wymianę chwytów w Centku. Wybór był spory, wybrałem silikony. Ostatni raz pojechałem rowerem ogarnąć sprawy w "ukochanym" Swarzędzu. No kurwa lipa w chuj poruszać się po tym mieście. Wiem, że się powtarzam ale bycie bikerem tutaj to wyzwanie.
Po pracy wsiadłem na rower pełen entuzjazmu. Niestety pierwsze kilometry pokazały, że wiosna jeszcze daleko. Przy 3 stopniach Celsjusza i dużej wilgotności było mi zimniej niż kiedy jeździłem przy -10 kilka weekendów wcześniej. Ostatnie 3 weekendy to dla mnie istny roller coaster. Zmęczenie trzyma z dala od roweru. Na szczęście wszystko co miałem odświęcić, odświęciłem i podobnie jak większość z Was czekam na tą naszą wiosnę piękną. Pozdrawiam
Po południu miałem okienko wolnej chwili i tak bez aparatu, plecaka i zbędnych postojów ruszyłem na fajną dla mnie "pętlę Piotrasa". Pętla zawiera zjazdy, podjazdy, leśne ścieżki, polne drogi i asfalt. Do tego mogę ją dobrowolnie modyfikować w zakresie od 20 do 30 km, co kwalifikuje ją jako "bardzo na miejscu", bo cały czas jestem blisko domu. Dziś spotkałem pewnego Pana, który szedł na spacer z psem. Coś tam zagadałem po czym mówi mi, że "tam dalej nie przejadę, bo są koleiny i błoto i lód. No chyba, że znam tą drogę". Nic nie odpowiedziałem, ale pomyślałem jedno: Panie, w tej chwili jadę rowerem cross country (a było to akurat na stromym odcinku pętli). Ten rower i ja wszędzie przejedziemy, bo jesteśmy do tego stworzeni. Nie cofnę się bo ktoś mnie straszy, albo jego głowa nie ogarnia jazdy rowerem w takim terenie ;) Martwił się o mnie :)
Chciałem żeby mi tyłek zmarzł i udało się. Lawirant brudny, Srebrna łuna w użyciu. Ale terenu nie odpuszczę, zrozumiano? ;-) I tak pyk myk polne ośnieżone, zlodowaciałe drogi zmieniły się w leśne białe jak śnieg. Latarka na kasku full epy, siódme poty z siebie wyciskała ale dała radę skubana. Dobry zakup. I tak siedzę na kanapie jak kilka godzin temu na szachownicy i przyznać muszę, że miły był to wieczór. W zasadzie nie muszę, bo musze to są gówna. Wiem, że miły był to wieczór, bo go sam dosłownie jak nagranie na VHS w autopsję zamieniłem.